Dużo pracuję z młodymi ludźmi, którzy mówiąc delikatnie, nie są samodzielni. Choć są dorośli. Mogą zawrzeć związek małżeński, wybrać prezydenta, kupić alkohol. Czasem mają dyplomy różnych prestiżowych uczelni, a na poważne zawodowe rozmowy przychodzą z mamą. Kiedy proszę o podjęcie ważnej decyzji, słyszę tekst: to ja pani dam mojego tatę do telefonu, on wybierze. W firmie koleżanki młody człowiek po trudnej konfrontacji z szefem przyszedł do pracy z mamą.
Pojedyncze przypadki mnie śmieszyły. Liczne - przerażały. A teraz wydaje mi się, że nie załapałam się na jakieś bardzo ważne przemiany społeczne. Jako nastolatka wszystko chciałam robić sama - do szkoły, do urzędu, na pocztę zawsze sama. Białej gorączki dostawałam, gdy starsi próbowali mi mówić, co mam robić. Nie byłam w tym odosobniona. Moje pokolenie mówiło swoim rodzicom nie mów mi, jak mam żyć, bo nie ty za mnie umrzesz. Patrzę na młodych ludzi, których dewizą życiową jest mamo daj, tato kup i nie rozumiem, co się zepsuło. Gdzie się zepsuło. Mam tylko głębokie przekonanie, że się zepsuło.